22 lutego 2009

Widok na Hindukusz


Dzień. W mieszkaniu panuje przeraźliwy chłód. Silniki dwóch kotek pracują bardzo cicho. Zofia przegląda miski, wkłada głowę do buta, leniwie koziołkuje. Stanisława jest młodsza, ciągnie ją do mojej kawy. Po chwili rozkłada się w wannie. Liczy krople.

Kroję chleb. Przeglądam niebo. Kroję niebo. Przeglądam chleb. Jest studium przeszłości i odpoczynek.

Człowiek zmieni się tylko pod wpływem samego siebie - pomyślałem - spoliczkowany bielą czterech ścian. Nie ma piękniejszej chwili jak ta, w której dochodzi się do siebie. Do prawdziwego siebie. Przecierając kurz, zdzierając kolejne warstwy błędnych osobowości. Zrodzonych głównie przez słabość.

We wczorajszym śnie nie uciekałem przed nadjeżdżającym pociągiem. Zdecydowałem się z nim zmierzyć.

Od rana myślałem o opracowaniu mechanizmu sekundy. Aż do teraz. Najpierw jednak przymknę oczy. Przede mną pojawi się pasmo gór. To Hindukusz. Pod nogami znajdę pierwsze potrzebne części mechanizmu. Z resztą nie będzie tak łatwo. Na szczęście mam zapas sił na sto lat. Sto lat żonglowania słońcem i księżycem. Sto lat myślenia podczas zbierania kolejnych części.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz