27 lutego 2009

złamania, próżnostki


Jestem na środkach przeczyszczających. Często wydalam. W mojej głowie jest ogromne wiertło. Nagrzane od zawirowań narzędzie każdej myśli. Sytuuję się gdzieś pomiędzy tłustą pustką i anorektyczną pełnią. Podnoszę z ziemi połamane krzesła i staram się żeby znowu stały, mimo poważnych wybrakowań. Nie wiem dlaczego to robię, taka czynność po prostu stała się.

Poznałem dziś sporo osób. Darek to typ kolesia. Wie jak wszystko naprawić, zna się na autach i ma garaż młotków, gwoździ. Zresztą wszędzie te gwoździe wbija. Z kolei jego ciotka - Malwina - z nią to można na każdy temat. Do tańca i do różańca. Szkoda tylko tych zapadniętych oczu, które palą każdy jej uśmiech. Jest jeszcze Bogdan, Bodzio, master uliczny. Tak a nie inaczej - bo chłopak pół życia spędził przy osiedlowych ławach, żując słonecznik i spluwając za kołnierze starszych pań. Zgrywus, kawalarz, żartowniś. Dalej mamy mało charakterystyczną Magdalenę. Magdalena mało mówi, właściwie wcale się nie odzywa. Być może powinienem napisać, że jest najbardziej charakterystyczna, bo jako jedyna nie wystartowała do mnie z rozdziawioną gębą pełną próżnostek. Na końcu mamy starą parę Zbysio-Zbych i Bronia, Bronisława. Tylko razem wyglądają dobrze, osobno jak suche liście.

Takie to towarzycho właśnie, skład - jak mniemam - doborowy. Są wszystkie pory roku, są wszystkie smutki i wszystkie radości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz