28 czerwca 2009

Jaźń (niem. das Selbst)






jaźń pewna tylko siebie

Puk-puk. Nie. Nie zdążysz zastanowić się czy robisz dobrze.
Nie wiesz nawet do końca co robisz. Nie zdążysz się zastanowić,
bo przecież odjeżdża właśnie twój ostatni autobus. Musisz biec.
Ile sił w nogach. Nie myśleć. Oby teraz nie myśleć. Przez to
zwolnisz, nie wyrobisz się, autobus odjedzie. Pisk. I co wtedy? -
o tym myślisz już w autobusie. Zdążyłeś, udało się. Uff. Za oknem

ktoś namalował miasto. Za oknem papierosy zaciągają się ludźmi.
Uzależnione skręty palą usta. Zgrzyt, zakręt, nie dasz rady
o tym pomyśleć. O tym czy robisz dobrze. O tym, co właściwie robisz.
Czym się zajmujesz. Pstryk. Kim jesteś i co może z tego wyniknąć.
Co może w ciebie wniknąć. Nie myślisz. Puk-Puk. Ten pasażer,

o tam, w ciemnym płaszczu. Brodaty szaleniec. Niech on pomyśli
w twoim imieniu. Na pewno ma więcej czasu i więcej możliwości.
Skupisz się teraz na ukrywaniu niedoskonałości, poprawisz włosy.
W ciemnym odbiciu jest zawsze tak dużo do powiedzenia. Zrobisz to
w ukryciu. Rozejrzysz się, sprawdzisz czy nikt nie patrzy.
Jest tylko zarys, szkic ciebie. Nie zdążysz tego przeanalizować.
Czas wysiadać. Wysiadka. Wysiadamy - mówisz do siebie.

Jesteś odbiornikiem szukającym nowych częstotliwości.
Zmieniasz kanały. Niematerialny obsługuje cię uniwersalnym pilotem.
Ten sam pilot służy do znajomych ci odbiorników. Stacja nadawcza, stop.
Nie masz na to teraz czasu. Jakieś smyczki w twojej głowie. Może

później coś z tego powstanie. Z tych dźwięków. Wszystko można.
Orkiestralny kawałek można. Też można. Pisk, zgrzyt, stuk, klucz, zamek.
Zamczysko. Jesteś w domu. Sru-sru. Kosmiczne pierdoły puchną w głowie.
Migrena - pomyślisz - na więcej nie masz czasu. Radio. Klik.
Oby zrzucić z piętra szafę ciszy. Bęc, zgrzyt, stuk, niski głos, gitara.
Aż w sercu przywaliło. Analogiczna do czegoś melodia. Lubisz muzykę.

Muzyka uzależniła się od ciebie. Nie zastanowisz się teraz,
nie masz czasu. Ktoś dzwoni, puka. Stuk-otwierasz-puk.
Za drzwiami stoi osoba przypominająca ciebie. Puk, puk - w czoło.
To nie drzwi idioto, powtórzysz kilka razy, zanim skończysz się golić.
Stoisz przed lustrem. Stoisz w czyimś swetrze, na dwóch patyczkach do uszu.
Stoisz z waty. Poranek, noc wycieka ropą. Wychodzisz. Grasz

w czerwone i zielone. Przechodzisz tędy, biegniesz tamtędy. Skrótami,
będzie szybciej. Zapierniczasz. Zielone, czerwone. Jedzie czy nie jedzie.
Idziesz czy stoisz. Jakiś rytm. Twój, tylko twój. Pyk-pyk-pyk, wystukane palcem,
na parapecie. Przed kolejnym końcem. Przed kolejnym początkiem.
Nie masz na to teraz czasu. Zwrotka życia przechodzi w refren.
Czy robisz dobrze, czy wszystko właśnie tak. Czy robisz. Nie teraz. Puk-

Puk. Nie teraz idioto. Musisz wjechać jak najwyżej. Żeby zjechać
nisko nisko. I wszystkie te widoczki z okienka windy. Twoje lata.
Masz swoje lata, masz swoje piętra. Skaczesz sobie do gardziołka.
Nazywasz się bojkot, nazywasz się tratwa. Masz na imię ocean.
Nie masz przy sobie ciała. Woda nadała ci takie imię. Czujesz

jak sunie barka. Metalicznie niebieski kadłub unosi się, opada
wahadło twojej cierpliwości. Falujesz dziś, lekko. Malują cię,
jutro, utopią się w tobie. Przepłyną. Tu i tam. Ropa. Grube ryby,
plankton. Jesteś spokojny, Platonie planktonu, gdy to widzisz -

chcesz się rozstąpić? Zanurzyć w sobie? W tej śniącej jaźni. Tak-tak.
Jaźni bez ciała. Jaźni pewnej tylko siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz