31 lipca 2009

kochaina








kochaina

na zewnątrz

W niedzielę miasto jakby łyse; kochaina spływa do studzienek, stróżkami przy krawężnikach
odmierza upływ strachu.

Są parki z klepsydrami zamiast drzew, gdzie piasek suszy szepczące gardła szaleńców -
na łańcuchach ciągną cienie?

Procesja przechodzi stłuczonym śródmieściem, stopy kaleczone chrząstkami płyt chodnikowych,
witraże krwawych łez ciała.

ale tak naprawdę tylko moje słońce ma jaskrę, płonie;
tylko mój świat torturowany milczeniem znajduje koniec
wszystko przecież będzie trwać w innych perspektywach

wewnątrz

Tracę równowagę, spacerując wzdłuż kręgosłupa mostu łączącego półkule,
zabieram oddech atmosferze

Na ścianach mojej ciemni, retrospekcja pewnego razu, bukiet znalezionych ludzi
wiszą głowami do ziemi

Chłód wilgotnych desek podłogi, przeciąg między milionem zamkniętych nieszczelnie głosów
kiedy kochają mnie kruki i wrony

ale tak naprawdę tylko moje słońce ma jaskrę, płonie;
tylko mój świat torturowany milczeniem znajduje koniec
wszystko przecież będzie trwać w innych perspektywach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz