16 grudnia 2009

ptaki w Warszał tańczą Waltza





psy

Małgosza przetarła oczy. W tym czasie ze snu do jawy przeczołgał się cały domowy zwierzyniec. Były to dwa psy. Kundle. Według Małgoszy. W rzeczywistości były to koty, na dodatek żeńskie edycje.
Węszyły po omacku, tymi kocimi nosami. Nosami wyczulonymi jak psie nosy. Śladem bosych stóp Małgo. Wlokąc jedną kocią łapę za drugą, psią, puszczały piardy. Typowe o poranku piardy, trzymane nocą, kule gazu o smutnych minach. Efemeryczne emotikony kocich psów.
Małgosza umieściła głowę w mydlanej, ochronnej bani. Było to konieczne ze względu na wyniszczającą świat końską grypę. Chorzy, aby przetrwać, zmuszeni byli spożywać tylko koninę. Ulicami Warszał spacerowali paserzy koniny. Wymieniali mięso tych zwierząt na różna dobre materialne, najchętniej na artykuły RTV/AGD.
Tego akurat dnia ruch za oknem był nieznaczny. Małgosza zumem prawego oka zmierzyła osiedle wzdłuż i wszerz.
Gazeciarz gawędził z panem od waty cukrowej. Zapewne na temat koniny. Sklep z chujkami zamknięty do odwołania. Słońce ważyło resztki spalin. Małgosza wymarzyła sobie kawę, papierosa oraz artykuł o zapachu świeżego druku.
Włożyła sweter. Ubrała go, czyli siebie ubrała w niego. Uruchomiła odmechacacz i wprawnymi ruchami pozbyła się wełnianej ściółki. Koty przystąpiły do psiego posiłku. Stasza to ten młodszy pies, biały. Przy stole nie potrafi się zachować. Natomiast Zosza - starszy pies - konsumuje zawsze przy pomocy nożyka oraz widelczyka. Poprawia często szylkretowy kubrak. Patrzy z politowaniem na obryzgany jedzeniem fartuch Staszy.
Małgosza wskoczyła w obuwie rolnicze wykonane z PCV, z filcowym wkładem. Przełożyła smycz z kluczami przez banię mydlin i wyprowadziła się na zewnątrz.

ruska winda stanów depresyjnych

Słony paluszek Małgoszy wcisnął guzik zamknięcia drzwi windy. Zaczęła się podróż i człowiek z windy zaczął mówić: Ja Panią znam, Pani sąsiadeczko, te koty Pani szczekają rano stosunkowo głośno. Miarowo. Słuchaj Pani, dziś zdążyłem wstać na czas, idealnie wstałem. Nawet z przewagą dziesięciu minut przed godziną dziewiątą. Moją godziną wstawania. Nie wiem czemu, ale ramy czasowe wywołują u mnie ataki śmiechu. Rozumie Pani? Rozumie? To tak jak pytać o życiorys osobę, która przychodzi spisać stan liczników. Wczoraj u mnie spisywali, u Pani byli pewno bity tydzień temu. Siedem dni. Bez znaczenia. Pani. Powiem więcej: Miałem dziś sen, w którym widziałem południe kraju z perspektywy satelitarnej. Było tam dużo koni. Zbawienna konina na wyciągnięcie ręki. Patrzyłem na to z zespołem karpia, zespołem otwartych ust. Słyszałem jednostajny szum. Nieco później znajomy z ekranów Leonard podpalił stos stereotypów. Byłem z nim w restauracji, pisaliśmy tekst do nowej piosenki. Sterta kolorowych kartek przybrała kolor czerni. Czerń jak cholera. Pani mnie słucha, prawda? I brała w siebie wszystko. Ta czerń. Wciągała nawet naszą koninę. A ten pierdziel dusił się dymem, waliłem go po plecach. Na moje szczęście, szybko umarliśmy - bo w innym wypadku na pewno bym nie zdążył wstać. A wstałem o godzinie, o której chciałem, nawet z zapasem dziesięciu minut. A Pani? Co Pani o tym myśli?
Małgosza odrzekła po czasie: jest dziewiąta trzydzieści jeden, jeśli o to Pan pytał. Drzwi otworzyły się. Otchłań windy wciągnęła człowieka i jego karpia. Małgosza sprawdziła szczelność bani i opuściła korytarz próżniowy bloku.

oczywiście, wiście!

Gazeciarza już nie było. Waciarz nawoływał dzieci melodią z zaklętej pozytywki mp3. Mechaniczne ręce koparek gładziły brzuch matki ziemi. Między rzędami cystern i beczkowców chmara wystraszonych wron. Ptaki w Warszał potrafią tańczyć Waltza. Małgosza nigdy nie była świadkiem naocznym takiej sytuacji. Nie była nawet świadkiem zaocznym.
Małgosza podeszła do Waciarza z pytaniem o Gazeciarza:
- Pani, kup Pani watę, kup. Pani, kup Pani watę, dla dziecka, kup watę, Pani kup. Kup watę, kup, Pani watę, kup...
- Nie chcę waty, Proszę Pana, po gazetę wyszłam
- Kup Pani watę, kup...
- Gazeta!
- Wata! Proszę Panią, tylko wata, tylko dla Pani, taniej wata, Proszę Panią
- O co Pan mnie prosi?
- O zakup waty proszę, na koninę nie mam, żona chora, kup Pani tę watę, albo cukrowe waciki może?
- Dobrze, daj Pan tych wacików cukrowych dwadzieścia deko
- Dziękuję Pani! Oczywiście, wiście! Proszę bardzo, zapakuję dwa waciki gratis
- Czy teraz powie mi Pan gdzie znajdę Gazeciarza?
- Pani, kup Pani watę, kup. Pani, kup Pani watę, dla dziecka, kup watę, Pani kup. Kup watę, kup, Pani watę, kup..

Waciarz zrestartował się i uruchomił ponownie. Małgosza załamała ręce i brwi. Wtenczas dostała esemes.

esemes

Esemes był od jacka, treść następująca:

nasz egzystencjalizm oparty na końskim mięsie, Małgoszu, pędzę z andrutami w siatkach. Mam też gazowany sok z prawdziwych owoców i z prawdziwym miąższem. Czy wiesz, Małgoszu, że palenie poważnie szkodzi Tobie i osobom w Twoim otoczeniu? Czy wiesz, że Twój lekarz lub farmaceuta pomoże Ci rzucić palenie? Tobie i dla Ciebie to zrobi. Czy wiesz, że żucie bezcukrowych gum Orbit po jedzeniu lub piciu pomaga redukować powstawanie płytki nazębnej? Płytka sprawa, więc mam też papierosy dla Ciebie i gazetę, bo czytałem w tej książce, że marzysz o tym od rana.

jacek i fabryka czytelników

jacek wynajmuje życie w Warszał. Umowę podpisaną ma na mieszkanie, wydawnictwo literackie, wiersze i fabrykę czytelników. Z tego jacek żyje. Ciekawostką jest to, że mieszkanie, które wynajmuje jest tym samym mieszkaniem, w którym Małgosza budzi się każdego dnia. Budzą się tam jeszcze inne osoby, ale o tym będzie później.
Słony paluszek Małgoszy cyknął jackowe ramię w geście powitania. jacek wręczył Małgoszy andruty oraz papierosy. Palili przed blokiem te andruty i żuli papierosy.

- Wiesz, Małgo, znowu dowiedziałem się o rzeczach zupełnie niepotrzebnych. Że znajoma z pracy ma rozmiar buta 38, jej babcia miała 35 i zawsze się wnusi dziwiła. Że taka wielka stopa. że ona miała szerszą niż dłuższą a teraz to jakieś to takie. Poprzewracane. Chłonę kolejne wiadomości, tracąc czasami przytomność, budząc się dopiero wówczas, gdy ktoś wchodzi w tonację pytania. Wtedy nie zastanawiam się. Mówię pod nosem, że nie mam zdania, nie znam się. Rozmowa trwa jednak dalej, czekam na moment spokojnego wyłączenia...

Małgosza czytała gazetę.

- I wiesz, Małgo, zataczam kręgi, snuję się po tym mieście. Mijam bloki, stoiska z warzywami, młodzianów sprzedających płyty z gazet, staruszki wciskające koninę pod przykrywką doniczek z kwiatami. Wyznaczam sobie trasy, codziennie inne - żeby nie popaść w stagnację.

Małgosza czytała gazetę.

- Małgo, z drugiej strony - dobrze wiem, że stagnację można zmieścić w szersze widełki, wtedy sam proces chodzenia, wyznaczania tras, traci sens. Nie przejmuję się już tym tak jak kiedyś. nie nazywam się, nie nazywam, nie jestem nazywany. Czasami ktoś krzyknie za mną jakieś imię, przez pomyłkę. Widocznie moja twarz ma na tyle uniwersalny wyraz, że łatwo ją skojarzyć z inną twarzą. Myślę o tym i nie myślę. Małgo, jak ja mam na imię?

Małgosza czytała gazetę.

- Jacek - powiedziała po ostatnim spalonym andrucie - chodźmy na górę, bo psy głodne!

2 komentarze:

  1. najpierw się strasznie śmiałam, a potem pomyślałam, że to wszystko takie smutne. mniej więcej jednak tak to właśnie widzę, myślę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Małgo, ja to sobie czasami myślę - co na to Putin

    OdpowiedzUsuń