Rankiem, jak co dzień, wyszedłem zwietrzyć interes.
Z chmur wystawał rożek poduszki, choć przed wyjściem
przetarłem dokładnie oczy. Na ramię spadła mi
mała bańka pustki. Dwie chude kobiety aportowały psu.
Podszedłem do sierściucha z wyciągniętą dłonią, nie miał
nic przeciwko. Podał mi łapę i przedstawił się jako
Takashi, pies Japończyka. Gawędziliśmy o technologiach władzy,
o moim strachu przed postępem, kolejnym krokiem w kosmos.
Takashi wyszeptał, że więcej o końcu świata zdradzi mi
gdzieś na uboczu. Weszliśmy do mnie, zaparzyłem
herbatę metodą japońską, dodałem do pieca metodą polską.
Postawiłem na stole talerz z chlebem i kiełbasą, proponowałem wódkę.
Wódkę proponowałem,
a przecież pies to raczej nie chce. I nie chciał faktycznie.
Oznajmił nagle, że jest w nim schyłek świata, pomyślałem
że skoro tak, to musi też być początek i żywa nieskończoność.
Mój wymuszony uśmiech wyjawił niepewność - Takashi zerwał się,
ale szybko chwyciłem go za ruchliwy ogon i pysk przywarłem
do podłogi. Gadajże powoli o metodzie na wieczność! - krzyczałem.
Takashi nie odpowiadał. Skowyczał coraz ciszej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz