1 kwietnia 2023

żegnając bez opamiętania

iść drogą bez końca 
to nie znaczy iść wiecznie

siedzę pośród gęstych drzew
w ciszy której jeszcze nie znałem
zadaję się z nią i zadaję się z nikim

łaskawa ta mgła dzięki której nie widać
co dalej co dalej pytam 
ale nie chcąc już odpowiedzi
wołam ale bez chęci 
żeby ktoś przyszedł 

rusałka żałobnik siada na księżycu
przez myśl przechodzi mi życie
teraz minie ta ostatnia noc a fale fale
zmyją ten koniec i zacznie się kolejny

prawda?

i twój głos twoje słowo
takie piękne ostatnie ostatnie
gwiazdy migają tobie i mi spójrz 
żegnając bez opamiętania



________________

kwiecień 2023

28 sierpnia 2018

Słabe łącze

Ulice są słone, nie ma roboty i zasiłków. Nikt nie pyta
czy będzie brutto, czy netto. Policzono rachunki
i porachowano kości. Idealną przeciwwagę stanowi
słodkawy zapach ceraty w czerwone serca. Leży na niej
papierek po Grześku i talerze po nas. Moje usta
najpierw literują słowo Jezus, a później słowo kotlet.
Czuję głód, zjadłbym boga z kopytami, gdybym mógł.
Wchodzisz do kuchni i zaczynasz mówić po francusku.
Wpatruję się w obcojęzyczne usta i zaczynam je całować
gryźć, zjadać. Żremy się nawzajem, na czysto, netto,
ale wychodzimy na tym na zero.
Warszawa, 2014


6 września 2017

pełnia pustki

prześladuje mnie rzeczywistość: wynik morfologii,
włosy z mydłem dove w odpływie wanny, na ulicy martwy ptak,
niebieski. dodatkowe linie autobusowe na cmentarz.
w ślepiach kota więcej boga niż w świątyni. w świątyni
więcej krwi niż na wojnie. po prawdzie większy kac
niż po wódzie. po kobiecie kolejny poranek. a za chmurami
wielkie gie. mówią że to smog, ale ja wiem swoje. to pełnia pustki.
pewnego dnia weźmie nasze dusze, pocztówki i szajs.
weźmie tak jak bierze się londyńską dziwkę w zaułkach Soho.
bez uczucia, bez sensu, bez słowa, w ciemną noc.

Warszawa, 6 września 2017


30 sierpnia 2017

Rozlewisko

Przy brzegu spotykam brodatego hipisa
Z papugą recytującą fragmenty apokalipsy
W jego pięści zbiera się coraz mocniejsze światło
Więc zaczynam wierzyć że rozmawiam ze zbieraczem słońc
Przygrywając do jego słów na harmonijce z trawy
Kiedy patrzę później na pęknięte lustro jeziora
Nadgniła królowa paproci przegląda naznaczone błotem liście
W ogromnych purchlach zbiera się wolność i dzikość
Nachodzą mnie strzępiaste drzewa i myśli o statku
W nieskończonej wodzie pacyfiku
Wszystko jest składnią rzeczy
Na których nie spoczywały nigdy moje oczy
Rzeczy nietkniętych moją dłonią
Podczas podróży do smutnych miast

23 sierpnia 2017

zacierka

rzeczywistość ma konsystencję kremu nivea,
tips modelki magdy ląduje na czystej podłodze,
wokół jej prawej stopy krążą dwie muszki,
plemię indian ostrzeliwane kulkami kawalerii,
dzieci bawią się w najlepsze, za silosem pegeeru
skończony kosmos sceptyków, wiecznie pielony ogród
zakonnika witolda, pęknięte oko nieba, nad głowami
krem nivea ma konsystencję rzeczywistości,
zniekształcona twarz kelnera marka odbija się
w okularach pani prezes bernadetty, daria robi lody
na starówce, kolejka turystów jest coraz dłuższa,
pod miastem młoda para dochodzi do siebie
po upojnej nocy, nadchodzi pokojówka, niebawem
wojna, myśl odpada jak lukier słodkiej bułki,
sprzedawca tadeusz podaje wczorajsze chleby,
dzisiejsza prasa pod głową bezdomnego jarka,
korektorka anna monitoruje total commandera,
ale na jej oczach umiera urzędnik czechowa,
w dziale obok, account manager woła panią hr,
we wszystko wtrąca się quality controller,
określając jakość polski


14 sierpnia 2017

Konserwatorium znoszonych

Masz na sobie znoszone ubrania. Spotykasz zielonego słonia.
Ciągniecie razem nici młodości. Do cyrku dołączy trupa mimów.
Zgubiłeś buty. Skradziono ci nazwisko, sen o dobrym końcu.
Oddałeś za okular rzeczywistości. Nie jesteś znawcą monet,
koneserem znaczków, by dbać o każdy naderwany ząbek czasu.
Nigdy nie brałeś udziału w tej wojnie. Okna nosiłeś ze sobą,
były okopcone. Mijałeś miasta wron, spadałeś z drzew.
Wykrakałeś sobie. Tu i tam. Na drutach, pod napięciem,
zasypiali mnisi. W ruinę zamieniono twoją jaźń. Byłeś psem
i kością
. Delektowałeś się
szpikiem nocnych lamp, potrzaskiem
jednej, jedynej myśli. Ciągniesz ją teraz z tym zielonym słoniem,
robisz wyprawkę. Nie możesz zasnąć. Szykujesz w oczach
nieznaną planetę. Na twoje ostre pazury spadają mydlane bańki.
Widzisz w nich twarz. Zamykasz usta przed krzykiem.





2 marca 2017

Lapidarium

Lapidarium

Na wzniesieniu wiatraki.
Strzępki kurzu, popiół, spore muskuły chmur.
Powłóczę tędy z wielką ochotą, pod pachą niosę okno.
Zobacz, jaki cudny widok - zgarbiony rybak zarzuca sieci,
kobiety spacerują w koszulach nocnych, słońce drętwieje od wewnątrz.
Nareszcie ten ciężki, specyficzny stan rozkładu, w klepsydrach
skończył się piasek. Dalej będą słupy wysokiego napięcia,
ściany szklarni zaparowane krzykiem ludzi.

Norwegia, Bergen, 2016 © Jacek Krajl

3 grudnia 2016

egosystem

odżywki wzmacniające mięśnie, które nie istnieją.
słoiczki z obiadami dla dzieci nienarodzonych.
mistrzowie wyobraźni pozostawieni na pastwę, bez pomysłu.
gardła bez śliny, sny bez pokrycia w rzeczywistości.
rzeczywistość bez przykrycia, bez koca, bardzo zimna.
czystość z brudem naniesionym przez pisarzy, malarzy.
kreacja nowego świata z uwzględnieniem konserwatyzmu.
zależności, uwarunkowania nazywane społecznie anarchią.
bogowie modlitw w twardych oprawach, przyłapani na masturbacji.
leki warte miliony ludzi, leki na fikcyjne choroby.
środki racjonalizmu tworzone na bazie toksyn emocji.
fabryki przetwarzające wydzieliny na produkty spożywcze.
tuzin wygłodzonych dzieci adoptowanych przez aktorów.
manifest życia w wykonaniu poronionego płodu, małego serca.
sto tysięcy tych samych zagrywek w siatkówce plażowej.
zbieranie pieniędzy na wykupienie innych pieniędzy.
poniedziałki odznaczone w kalendarzu jako początek nowego.
podniesione sytuacją głosy, przeniesione w pamięć gesty.
pożary rozniecane wodą, różnice odbić w tafli i lustrze.
ołtarz ciszy zbezczeszczony wyciem buddystów Dalekiego.
bogowie młodych w mrożonce groszku i marchewki.
posiłki przekazywane z kuchni polskiej do telewizji.
powtarzalne jadłodajnie z zapachem palonej sierści kotów.
wilki umierające z głodu, szukające właściciela wścieklizny.
lecznice całodobowe przyjmujące tylko prawdziwie zdrowych.
przestrojone instrumenty człowieka podczas ostatniego koncertu.
rozdygotane galarety dusz nad przepaścią kolejnego dnia.
miliony wysp zatopionych głęboko w oczach starości.
nieskończoność kolorów malowanych domysłami ślepca.
mucha w uchu martwego, mucha ostatni gość.

Warszawa, 2009


Norwegia, Bergen, Ulriken / ⓒ Katarzyna Górska

27 października 2016

aciało

Warszawa, 2009

układam się w ciało na wzór mojego. 
nie znam obecnego ciała. jest spokojne i szczelne. 
moje ciało nazywane mną. ja nazywany moim ciałem, 
przez moje ciało. wyciągam grzecznie wtyczkę,
trzeba się oszczędzać. trzeba sprawdzić licznik słów. 
segregować ubrania na czarne i białe
segregować białe i czarne na ubrania
licznik słów

na głowę spada mi ciężar godziny. godziny dochodzą. 
przy okazji dochodzą do mnie fakty. na powrót 
przechodzą przeze mnie prądy. słyszę szum 
rozchodzących się we wszystkie strony jachtów. 
z czasem statki są coraz większe. szumczyk rośnie 
aż do warkotu. silniki wszystkich przedmiotów 
pracują na pełnym gazie. poza silnikiem mojej głowy.
na głowie mam sto tysięcy kominów, które wciąż wydalają. 
dorzucam drewno przelotnej emocji. po sekundzie 
bucha mi z oczu. mam do siebie wątpliwości, mam sprawę
do siebie. mam do siebie zarzut, mam moje pieniądze. dla mnie. 
muszę przekazać sobie kilka uwag, dziś znajdę czas 
by spotkać się ze sobą. znajdę czas na kilka kroków w górę, 
na Tiricz Mir, po mechanizm sekundy. znajdę i nie znajdę. 
w tym samym momencie

jestem nagi, idę przed siebie. przez setki pomieszczeń 
o podobnych układach. przez setki myśli o podobnych układach. 
przez setki osób podobnie skojarzonych. przez setki rzek 
z tej samej wody. przechodzę z jednego w drugą, 
z trzeciej w czwartego, z piątego w szóstą, z siódmej w ósmą, 
z dziewiątego w dziesiątą. i nawet podobno jestem teraz 
w domu. moje ciało i czyjeś ciało. na uwadze. Tiricz Mir i 
czyjeś oczy przebiegające po tym tekście. kilka milionów ulic, 
tysiące miast. setki deszczów, litry wody. pomyśl. 
centymetry wzrostu, kilogramy wagi. rzeczy pożyczone, 
rzeczy znalezione, rzeczy własne. rzeczy odrzeczone, arzeczowe. 
moje rzeczy i arzeczy, które nie są moje. moje ciało, które 
nie jest już moje. moje aciało. twoje ciało, które należy tylko do ciebie.

które ciebie do należy twoje tylko ciało
które ciebie do należy twoje tylko ciało
które ciebie do należy twoje tylko ciało
licznik słów
xxxxx xxxxx xx xxxxxx xxxxx xxxxx xxxxx
xxxxx xxxxx xx xxxxxx xxxxx xxxxx xxxxx
xxxxx xxxxx xx xxxxxx xxxxx xxxxx xxxxx
xxxxxxx xxxx



22 października 2016

Nasza bocznica (odczyt w piwnicy)


Pozdrawiam czytających mnie w piwnicy:

http://czytaniewpiwnicy.blogspot.com/2012/02/jacek-krajl-pudeko-na-mleczaki.html

https://www.youtube.com/watch?v=j_W98vVZtOk

Nasza bocznica 

siedzę z kumplem w pustym wagonie towarowym pozostawionym na pastwę
tor nie funkcjonuje od kilku lat więc mamy swoje letniskowe lokum
bodaj kilometr od najbliższego osiedla gdzie zwą nas koszularzami
a tu w naszym miejscu tak cicho wszystko jakby przez sen
można chwilę pożyć odetchnąć od psikusów miejskiej dziczy
ze starej deski staram się wystrugać kształt gitary elektrycznej
na wzór wiosła z tego zdjęcia co znalazłem w katalogu dla muzyków
kumpel ma ze sobą okulary ojca które cichaczem podkradł z domu
wyglądam w nich jak mucha
pastwisko przed nami jest moim pasem startowym
chce mi się teraz latać że hej łapię w płuca powietrze
czuję jak nogi powoli odrywają się od ziemi
zaczynam płakać z podniecenia jak taki jeden muzyk z katalogu gitar