6 kwietnia 2011

Z archiwum SDK - omówienie moich tekstów w październiku 2007 i wrześniu 2008

Do poczytania, z archiwum warszawskiego SDK. Omawiający moje teksty Michał Kasprzak to (m.in. za Wikipedią) krytyk literacki, współredaktor kwartalnika literackiego "Wakat". Identyfikowany z grupą poetycką neolingwistów, jeden z sygnatariuszy Manifestu neolingwistycznego. Z kolei Jerzy Górzański to (również za Wikipedią, a jakże!) poeta, prozaik, felietonista, autor słuchowisk radiowych.

W październiku teksty omówił Jerzy Górzański:

Autor nie tyle pisze utwory na jakiś tam temat, ile próbuje znaleźć swoje centrum, swój obszar, na którym porusza się swobodnie. Może to być obszar prowincji, czy obszar Marginesu, lub też mapa, po której "podróżuje palcem". To jest punkt wyjścia -miejsce, z którego zaczynają się wędrówki, powroty, nostalgie.
Ważny jest dla autora konkret, kontakt z materią przeżyć. Tak się dzieje w utworze "Uczucia kliniczne w Wąsoczu". Zwłaszcza w "Naszej bocznicy", gdzie w zakończeniu czytamy:

pastwisko przed nami jest moim pasem startowym
chce mi się teraz latać że hej łapię w płuca powietrze
czuję jak nogi powoli odrywają się od ziemi
zaczynam płakać z podniecenia jak taki jeden muzyk
[z katalogu gitar

Ta poezja wiele obiecuje, byle tylko jej pomysłowość formalna nie przytłumiła ducha poetyckiego wędrowania, które ma zawsze więcej w sobie trampowskiego wdzięku niż pragmatycznego dążenia do celu za wszelką cenę.




We wrześniu gościmy Jacka Krajla, redaktora działu poezji w piśmie RED. Twórczość omawia Michał Kasprzak.

Nadesłane przez Jacka Krajla teksty należałoby chyba omawiać z osobna - trudno tu bowiem o uchwycenie jakichś "miejsc" wspólnych. Zwracają uwagę akcenty paramilitarne i traumy kulturowe, które choć łatwo wiązać z określonymi systemami władzy, zdają się kłaść jednak nacisk na wymiar stricte egzystencjalny i jednostkowy. Najsłabiej chyba wypada proza pt. Czerwony konik, będąca w istocie realizacją dość powierzchownego - uważam - realizmu magicznego, rozsadzonego przez trywialną symbolikę. Znacznie lepiej natomiast zapowiadają się wiersze. Pomijając nadmierną bezpośredniość wiersza Hindukusz, inkrustowanego pospolitą metaforyką, warto przyjrzeć się dwóm pozostałym próbom poetyckim.
W Insolacji (tytuł oznaczałby w tym miejscu trochę przewrotnie "napromieniowanie") poprzez całkowicie neutralny opis sytuacji z dzieciństwa (zrywanie jabłek z babcinego sadu) i spięcie jej klamrą z teraźniejszością (wycinanie prawdopodobnie uschniętej jabłoni, którą "mogłem przecież być" ja - mówi bohater) oddany został cały dramatyzm. prawdopodobnie awarii w Czarnobylu, której jedynym "dosłowniejszym" śladem w wierszu pozostają "nuklearne dmuchawce". Zdecydowanym atutem tekstu jest indywidualny filtr, przez który poeta przepuszcza historyczną traumę zbiorową, jakby hołdując niegdysiejszym postulatom Barańczaka, domagającego się, aby w poezji "wszystko sprowadzać do poziomu jednostkowego przypadku i na tym pojedynczym przykładzie sprawdzać, co się ostaje z [. ] ogólników".
Kwintesencją gier z pamięcią okazuje się tymczasem wiersz Rano, w którym powrót do "patrywania pociągów towarowych i / żołnierzy z ustami na klucz" pociąga za sobą serię kulturowych skojarzeń, strumień podświadomości zbiorowej, od której na próżno podmiot próbuje "skoczyć w pustotę", czyli wyemancypować swoją przestrzeń egzystencjalną - w końcu i tak pozostaje w kręgu natarczywej semantyki batalistycznej, choćby jako "usmolony azylant" albo nawet "żołnierz, który wypowiada sobie wojnę". Wspomnienie z dzieciństwa traci swoją realność i nie może być dalej traktowane jako własne, kiedy plan znaczeniowy wiersza przenikają kulturowe wojenne natręctwa. Te z kolei wywołują uniwersalistyczne refleksje ("odkrywam teraz / podkład człowieka, wczesny szkic"), jakby rodem przepisane z poetyki "Starych Mistrzów". Organizacja wiersza nie pozwala jednocześnie, aby ziściła się finałowa nadzieja podmiotu: "wokół mnie / wszystko, co zdołałem sobie wykraść" - takiej sfery autonomicznej nie da się już ustanowić; odtąd zawsze będzie iluzją. Zdecydowanie dobry tekst!


Hindukusz

widziałem pasmo górskie Hindukusz w środkowej części Azji (Afganistan Pakistan Indie)
i chłopca co szedł wolno nierówną asfaltówką. zatrzymał się przy umierającym drzewie
żeby wypowiedzieć szeptem kilka zaklęć i poprawić koc na nogach starca inwalidy
którego wózek wyglądał jak krzesło elektryczne. ciężarna kobieta zrodziła słońce
na szczycie Tiricz Mir zapachniało sezamem i zupą mleczną. światło odkryło obraz
wiszących nad głową foliaków z ludźmi. zapamiętałem wyraz twarzy staruszka
który spadł z siedzenia i próbował się odczołgać w stronę próżni


insolacja
Nad ranem słońce jest bohaterem
akcji serca. Jabłka z babcinego sadu, już nie smakują jak kiedyś,
gdy razem z bandą Chudzielca skakaliśmy w kosmos. I w dół,
z wiatrem nuklearnych dmuchawców. Teraz stoję nieruchomo,
by nie rozproszyć światła. Patrzę, jak wycinają drzewo,
którym mogłem przecież być. Moje usta, kawał ciszy.
Każda krawędź tnie na starość skórę.


rano

pamiętam wypatrywanie pociągów towarowych i
żołnierzy z ustami na klucz. w szybach bił świat,
w ludziach pękało szkło. odkrywam teraz
podkład człowieka, wczesny szkic. przy nocnej lampie,
blade ogrodzenie umysłu. skoczyć w pustotę i
być jak szczeniak, usmolony azylant, stracić głos
w środku wiersza beatnika, zdzierać skórę warg i palców.
być czasami żołnierzem, który wypowiada sobie wojnę.
kiedy wciągam brzuch, coraz mniej jest ciała,
długa rzecz rozciąga się w czasie. wygląda przez lustro,
jakby wściekły wąż był kręgosłupem. wokół mnie
wszystko, co zdołałem sobie wykraść.


uczucia kliniczne w Wąsoszu
w miejscowości pod Piszem gdzie często bywałem jako malec
był kościół który jak pamiętam z wiekiem wciąż się kurczył
teraz w jego miejscu stoi mała kapliczka z małym chrystusem obok stragan
można kupić obwarzanki i wszelkiego rodzaju plastikowe zbytki
kończę szczawiową babci w domu gdzie zawsze pachnie piernikami
takimi prawdziwymi bo prawdziwa jest babcia prawdziwa starość
prawdziwe drewniane okna z których świst powietrza
w cicho nastawionym radiu procol harum, ten przetarty kawałek
gdy kolejny raz słucham zdaje się odkrywać całkowicie nowe nuty
później mówią coś o problemach z elektrownią wodną pęknięte zapory
ludzie krzyczą znad Dunajca patrzę w talerz i zastanawiam się
jak to wszystko można skomentować w kilku prostych zdaniach
ale w głowie mam tylko kombinatorykę więc pytam babci na co ona
czy mam ochotę na pierniki i mleko


moje własne rio
pamiętam partię szachów rozegraną z pewnym szperaczem zaraz przy śmietniku
z napisem 'moje własne rio' kiedy wyszedłem wyrzucić plastikowe pozostałości po
przyjęciu przez siostrę cioteczną komunii w postaci Ipoda złotego zegarka i nowego HiFi
trzeba być dobrym ojcem dla kolejnych osobowości czy raczej umysłowych osobistości
w innym wypadku zgubisz się w drodze do domu którą przecież znasz na pamięć -
mówił mierząc mnie wzrokiem gdy zastanawiałem się nad pierwszym ruchem palnąłem że
jego intelektualne porno to rozbiór myśli na zdania czy nawet słowa rzucone na wiatr
z tym wiatrem można iść w parze albo próbować biegu pod prąd siląc się na oryginał
na co stary odpowiedział krótką ciszą trzymając w dłoni królową drapiąc się za uchem
po którym widziałem wyraźnie pełzał paskudny robak co ociekał żółtą mazią
słuchaj młody - pewnie zaczął szperacz - siedzę tu od lat i mimo nieświeżego oddechu
mam świeży umysł albo choćby takie przeświadczenie które trzyma mnie przy życiu
ale powiedz mi cóż z tej pięknej metafizyki w obliczu powiedzmy śmiertelnego zderzenia
z autobusem kiedy zostaje mokra plama i mięso przebite na wylot ciężkim żelastwem
przyjąłem do wiadomości ten suchy wywód który spłycał istotę życia ponad wszelki
wymiar rozumowania i wypaliłem że jego postawa to protest albo prosta szczerość
na co obecnie jest wielkie zapotrzebowanie stary zachichotał pod nosem wykonując
ostatni ruch powiedział że jego obecne zapotrzebowanie to wino i chleb


czerwony konik
- czy możesz podać mi coś, na czym ze spokojem zgaszę peta? - wydusił z siebie Cy. patrząc w okno - wszędzie potrafię tylko bałaganić a najlepiej we własnym mieszkaniu - dodał wesołą chrypą
Kapryśne słońce, raz po raz rozświetlało pomieszczenie, dodając nowych detali. W kącie stojak z połamanym parasolem. Kształty zmyślnych świec, ułożonych w wojskowy szereg. Na stole popielniczka. Przypominała prastare naczynie, mały talerzyk wygrzebany z ziemi.
- proszę, oto naczynie twojej dzisiejszej rozpusty - podałem starcowi.
Cy. przez chwilę stał bez ruchu. Poczułem się, jakbym pozował do zdjęcia. Wreszcie drgnął w nim jakiegoś rodzaju impuls i odwrócił się w moją stronę.
- muszę ci coś pokazać przyjacielu - powiedział z miłym, acz podejrzanym uśmiechem
Lubiłem Cy. Czy może raczej: przywykłem do jego zachowań, adoptowałem każdy drobiazg z jego mieszkania. Pierwszy raz trafiliśmy na siebie w Bibliotece Wyzwoleńców, w okresie końca Wojny eN. Właściwie nic już nie pamiętam z pierwszej rozmowy, ale Cy. zawsze powtarza, że rzucałem tylko slogany. Zapatrzony w siebie gówniarz, cwaniak i hipokryta, to dobry materiał na rewolucjonistę. Powiedział, że tak o mnie myślał. Teraz mówi, że z drewna wystrugał rzeźbę rewolty. Więcej w tym słów niż sensu, ale zawsze przytakuję i dziękuję Cy. za nadanie kształtu.
- no co tak stoisz? - rzucił Cy - idziesz, czy nie?!
- już idę, idę, bez nerwów...
Weszliśmy do pracowni. Na ścianie naprzeciw drzwi wisiała plazma. Cy. podszedł do ekranu i zaczął majstrować coś przy kablach.
- Chodź tu młody, pomożesz mi... - wypluł z trudem Cy, podnosząc jakąś czarną skrzynkę.
Ustawienie wszystkiego zajęło jeszcze dobry kwadrans. Kiedy skończyliśmy - po twarzy Cy. spływały czerwone plamy, uśmiech bezapelacyjnie kwalifikował do czubków.

- a teraz patrz! - wypalił wreszcie starzec, wskazując na zaśnieżony ekran
Staliśmy w odległości 2 metrów od plazmy, nie widziałem nic poza telewizyjnym śniegiem. Cy. spojrzał na zegarek, później na mnie, by po chwili znowu wlepić oczy w ekran. Zauważyłem na środku czerwoną plamkę i od razu powiedziałem o tym starcowi, na co on odparł donośnym 'spróbuj to wziąć na palec!'. Nowa sytuacja, zakłopotanie. Podszedłem do ekranu i bez przekonania wyciągnąłem palec wskazujący. Gdy odwróciłem się do Cy. z grymasem na twarzy - ponaglił mnie skinieniem głowy. Zaraz potem na palcu miałem czerwonego konika. Zwierzę wielkości połówki zapałki galopowało wzdłuż mojej ręki.

- Cy., co to jest do cholery, jakaś halucynacja? urojenie?
- ależ skąd - powiedział starzec - koń jest prawdziwy

Wybiegłem z pracowni, prosto do wyjścia. Słyszałem za plecami krzyk starca - ' musisz wierzyć, musisz wierzyć!'. Gdy otworzyłem nerwowo drzwi, zaskoczył mnie mrok klatki schodowej. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że za drzwiami nic nie ma. Próżnia. Pustka również z drugiej strony, gdzie przed chwilą było mieszkanie, pracownia, szalony Cy. i refleksy słońca. Zostałem już tylko ja, w progu drzwi zawieszonych w próżni. Tylko ja i czerwony konik, którego wciąż miałem na palcu.

1 komentarz:

  1. miesięczna posucha u Ciebie:P długie wpisy nie służą Ci :)

    OdpowiedzUsuń