25 września 2011

Piszą o mnie w Szafie

W najnowszym numerze Szafy (http://szafa.kwartalnik.eu/) ukazała się recenzja mojego "Pudełka na Mleczaki". Autorką recenzji jest Aleksandra Słowik. Poniżej treść, po więcej zapraszam do Szafy - proszę jednak nie rozumieć zaproszenia dosłownie, bo miewam klaustrofobiczne lęki. Przypominam, że na stronie Zaulekpomylka.pl w zakładce "Kiosk" można nabyć mój arkusz w cenie +/- połowy paczki papierosów.




Jacek Krajl, poeta niebylejaki
- zapowiedź pierwsza.


Tylko ktoś naprawdę wrażliwy, ktoś, kto widzi inaczej przez okruszynę w oku, komu wiążą rękawy z powodu nadmiaru wyobraźni, pomyślałby, wchodząc w dorosłość, o przechowaniu kruchości wzrostu, której symbolem są mleczne zęby. Jest w tej myśli i w całym zbiorze literackim Jacka Krajla pieczołowitość zbierania obrazów. Jest czas na odwrócenie głowy, dorastanie do odgłosów świata: mam ochotę położyć rękę na krawężniku, stworzyć symfonię/ do wszystkich postukiwań dobrać własne („miasto”) wszystko jest składnią rzeczy/Na których nie spoczywały nigdy moje oczy/Rzeczy nietkniętych moją dłonią/Podczas podróży do smutnych miast („rozlewisko”).

Czytam dwanaście wierszy młodego poety zebranych w debiutanckim arkuszu poetyckim i doświadczam tajemnicy rozrastających się słów. Mam wrażenie, że białe litery łączą się z włoskowatymi naczynkami czarnego papieru pochłaniając ciemność: (...) wpaść w epilog tej chwili, rzucić się w błoto, w błocie być, błotem zostać./postawiłem kołnierz i wróciłem do tej mojej czerni i bieli. („miasto”). Słowa stanowią system naczyń połączonych, gdzie koty i kobiety zasiedlają przestrzenie miedzy zdaniami tą samą elektrycznością istnienia: miała dwie myśli jednocześnie. miała./weszła do mojego domu. nastawiła/radio. w korytarzu tysiące pustych walizek. domino./jazz. w korytarzu kolejne korytarze./szeregi. sieci. ślepe koty uliczne („obraz przypadkowy szelest czmychającej tu i tam. obcej, własnej”).

Właśnie z kobiet i przez nie poeta wyrasta w dojrzałość, w pewną tajemną wiedzę. To one są dla niego wyroczniami, którym czyta z ruchu ust nie dbając o słowa („wargi”), kawałkami czekolady zbijającymi z tropu („prochowiec i ulicznica”), gdy według pierwszych męskich założeń chciałoby się być filozofem czającym się na życie („okruszynka”). Być może w tym wierszu właśnie zawarte jest sedno poezji Krajla – łagodne spojrzenie na bieg rzeczy, świadomość potrzeby dystansu: mam chwilę czasu by obserwować bieg księżyca przekładać monetę/między palcami spójrz na mnie jestem jak kot filozof z pieca starszej pani (tamże)

Wschodząca dojrzałość pamięta o obrazach z kumpelskich spotkań i ma w sobie wciąż młodzieńcze sny o lataniu: pastwisko przed nami jest moim pasem startowym/chce mi się teraz latać że hej łapię w płuca powietrze („nasza bocznica”), dostrzega wzrastającą moc życia: W ogromnych purchlach zbiera się wolność i dzikość/Nachodzą mnie strzępiaste drzewa i myśli o statku/W nieskończonej wodzie Pacyfiku („rozlewisko”). Jednocześnie jednak poeta czuje cień zmian na sobie: szkody czasu na mojej skórze („miękkie ściany”), a nawet niespodziewanie stającą się starość: Wychodzę prosto w starość („prochowiec i ulicznica”), może to zwykła starość kiedy szliśmy tak pod rękę („miasto”). Udomowienie tego stanu znajduje w Wąsoczu, w miejscowości pod Piszem („uczucia kliniczne w Wąsoczu”): kończę szczawiową babci w domu gdzie zawsze pachnie piernikami/takimi prawdziwymi bo prawdziwa jest babcia prawdziwa starość (tamże). W ten sposób proste rzeczy i gesty oswajają nas z przeznaczeniem.
Trzeba wrodzonej mądrości i przenikliwości spojrzenia, żeby tak spokojnie łączyć żywioł rozwoju z cieniami przemijania. Wiele takich godnych zastanowienia miejsc znajdujemy w wierszach młodego poety. Uderza w nich również ciekawy język poetycki, świeżość określeń jak chociażby tutaj:


usiedliśmy przy stole.
twarze zbierały ćmy, zrób mi
kopię tego życia. pomyślałem.
gdy nalot od rzeczy był. nie martwił.

(„oraz przypadkowy szelest czmychającej tu i tam. obcej, własnej”)



Lub tutaj:



Z białego meszku ziemi wyrastają góry, ciała orbitalne
rozbijają się o siebie. gdy odwiedzam Emmanuelle.
Zaraz za mną toczy się kilka księżyców, płodów pełni.
Delikatne tancerki skaczą z kuli na kulę, (...)

(„prochowiec i ulicznica”)

Tak czytając zżywam się z krajlowską składnią rzeczy i zaczynam wierzyć, że rozmawiam ze zbieraczem słońc. Oby na zawsze został młody i miał kogoś, kto zaprosi go na pierniki i mleko. I nie musiał się ukrywać („żrą ludzi z musztardą”).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz