12 maja 2011

Pan Kołtunik na poważnie poza domem


Zakołtuniło się, buchło, pękło, skrzypło. Zakołtuniło. Nieco później, w środku dnia, na kłębuszku czarnej wełny ułożyła się dłoń.

Szpula, pusta ramula i brunat, czyli *prolog*

Spiczaste palce rozwinęły nitkę, by po chwili niechlujnie nawinąć ją na wielką szpulę. Kotłunik zdjął okular, przetarł leniwie prawe oko i wyciągnął suszki z lewego. Te spadły na podłogę, na wcale sporą kupkę sproszkowanych snów. Kołtunik segregował kiedyś nocne bajania, ale ostatnio zaniedbał kolekcję. Kolacji też już sobie nie wyprawiał. Konferansjerem również nie był, więc głośno tego nie zapowiadał. Koncertów, jak ojciec puzonista, też nigdy nie dawał. Bał się publiki. Że te małe szpilki głów wyszyją mu coś niedobrego. Puzon zafałszował w bajaniach Kołtunika.
Okrągłe szkiełko po chwili było na swoim miejscu. Zaraza morska, na którą cierpiał Kołtunik znowu dała się we znaki. Brunatne ściany zbliżyły się do niego i oddaliły. Zjawisko trwało około cztery kołtuny. Gdy ściana była blisko, Pan Kołtunik skorzystał z okazji i przetarł największą ramę. Użył wyciągu z rybiego oka i, myk-myk, rękawem wypolerował ramulę. Ramula była pusta. Inne ramule również wypełniał brunat ścian statku.
Kołtunik wstał nagle, zaskakując samego siebie. Podszedł do kołtunich luster, żeby sprawdzić jak ma się fryz i surdut. Sukmana całkiem pasownie przylegała do kołtuniego ciała.

Brunat z ciebie – wypaliła dziewczęcym głosem postać z mniejszego lustra.
Jak te ściany, na podobieństwo jakby – dodał niższy głos z większego zwierciadła.
Ściany są insze niż nasz właściciel, jaśniejsze – odpowiedział mniejszy, po czym nastała zręczna cisza. Zręczna – bo żonglowała rzeczywistością i snem, przerywając siebie samą, miarowo piszcząc i buchając z kominów morskiego pudła.

Kołtunik zignorował i niezręczne zaczepki, i zręczną ciszę. Dziarskim krokiem podszedł do peryskopu.
Świat na zewnątrz podróżnego pudełka był statyczny. Niebieska płachta wody łykała w pewnym punkcie niebo. Albo niebo, pełne od słonej wody, próbowało tego dnia wypić jeszcze więcej. Kołtunik nie wiedział i wcale nie chciał wtenczas wiedzieć. Na horyzoncie pojawił się zielony punkt, który oznaczał pierwszy od lat przystanek Kołtunika. Brunatne ściany zbliżyły się i oddaliły. Kolejny atak zarazy morskiej tym razem powalił Kołtunika na ziemię. Jego biało-czerwony surdut zabrudził się suszkami snów. Nastała głucha i dobrze znana ciemność.

_______________________
opracowanie graficzne: Agnieszka Czeszun
http://mordoklejka.digart.pl/

3 komentarze: